Witam,
Bardzo martwie sie o mojego Kulinka. Jest z nami ponad rok, nigdy nie sprawial wiecej problemow, niz kazdy przecietny futrzak, jednak 2 ostatnie miesiace sa po prostu koszmarem. Ale od poczatku:
W czasie wakacji Guana urodziła małe, drugi raz w życiu. Zaznaczę tylko, że przy pierwszych małych Kulin był bardzo kochającym tatusiem, pomagał jej przy maluchach, a teraz atakował małe, a przy okazji Guanę. Oddzieliliśmy je od siebie, tzn Kulin zamieszkał z osobnej klatce, a Guana z młymi w osobnej. Zwierzaki spotykały się tylko na wybiegu. W międzyczasie Kulin zaczął sobie wygryzać futro i strasznie się drapać. Po wizycie u weterynarza, dostaliśmy lek do aplikowania mu przez kilka dni. Samo łapanie go, żeby podać lek było już bolesne dla naszych rąk... Od tamtej pory zero poprawy, teraz sprawa wygląda tak, że małe powędrowały już do kochających nowych domków (pozdrawiam koleżanki z forum!), a Guana i Kulin pozornie tylko się akceptują, bo za każdym razem, jak za blisko siebie usiądą, czy przebiegną, zaczyna się obszczekiwanie, obsikiwanie, gryzienie. Najgorzej jest jednak z jego stosunkiem do nas. Dosłownie biega za nami jak drapieżnik i gryzie bez ostrzeżenia gdzie popadnie, do krwi! Nawet sprawa karmienia go jest już problemem. Kulin zachowuje się, jakby był w jakimś amoku, wystarczy wejść do pokoju, a on od razu szczeka i atakuje, gryzie. A jak jest zamknięty w klatce, biega i skacze, jak mały furiat.
Po pierwszej konsultacji z wetem, radził poczekać, aż małe podrosną, bo pewnie jest zazdrosny o to, że są bliżej Guany, niż on. Małych już nie ma, a ja nie wyobrażam sobie zapakować go do transportera i zawieźć do weta. Chyba, że w narciarsich rękawicach! Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Normalnie zaczynam się obawiać, czy on nie jest chory psychicznie! Być może kastracja złagodzi jego agresję... Nie mam już pomysłów i sił. W środę planujemy zawieźć go do weta i zobaczymy co powie. Czy ktoś z was miał wcześniej styczność z takim zachowaniem szylków?