Witam
Zauważyłam, że kilka osób podobnie jak ja borykało się lub boryka z problemem odrzucenia samca przez samicę.Właśnie z tego powodu trafiłam na to forum i opisałam problem. A teraz chciałabym podzielić się moim doświadczeniem w tej sprawie, może komuś się ono przyda.
Może przybliże nieco problem. Otóż moja szylka Zuza po drugim porodzie odrzuciła swojego partnera Alberta.Wyglądało to dla mnie makabrycznie. Atakowała go na każdym kroku.Więc przeniosłam go o drugiej niestety małej klatki.I tu popełniłam duży błąd. Doszło do tego że on nawet pobiegac sobie nie mógł, bo ona tylko szukała okazji żeby go od tyłu zajść i wyskubac ile się da.Przeganiałam ją, ale za każdym wybiegiem udało się jej przynajmniej trzy razy go zaatakować. W końcu ona zaczęła się robić w stosunku do mnie nie ufna.Albert nie jadł w swojej nowej klatce i nie pił, tylko ciągle się na nie patrzył. Na wybiegu siedział mi na rękach, właził na głowę, chował w bluzę. Już chciałam zakończyc wszelkie próby pogodzenia ich i puszczac ich osobno, ale znalazłam w szpargałach mojego Taty kratkę metalową o średnim rozmiarze oczek.Klatka mioch szylków jest zrobiona ze stalowych kratek o drobnych oczkach, całe pięterko jest z tego dotego schodki. Na góre prowadzi niewielki otwór. Zamknęłam otwór kratką i na pięterku umieściłam Alberta. No i stał sie cud. Oczywiście nie odrazu. Najpierw Zuza starała się ugryzc Alberta przez ta kratkę, ale obyło sie bez utraty paluszków :).Mała Frania wkońcu mogła poznac swojego tatę. Często siedziała tuż pod nim, wąchali się a nawet iskali, o ile Zuza nie odgoniła małej. Stopniowo ataki ustały, zarówno w domku jak i na wybiegu.Juz w pierwszym tygodniu tej terapii Zuza straciła wyraznie ochotę na ganianie Alberta. Doszłam do wniosku,że przyczyna poprawy był zapach Alberta, który był w całej klatce. Albercik poprostu musiał jakoś załatwiac swoje potrzeby i mówiąc bez ogródek siurał dziewczyną na głowy. Nie mogły nie poczuć jego zapachu :).A że jakoś nie mógł się zdecydowac gdzie najlepsza ubikacja to cała klatka nim pachniała. Więc chcąc nie chcąc Zuzia musiała się przyzwyczaic do jego obecności. Dla mnie to była brudna robota, bo musiałam codziennie wycierac pręty klatki, żeby mi się dziewczyny nie poprzyklejały, ale było warto.
Teraz znowu razem i zgodnie sobie żyją. Zanim więc w podobnej sytuacji rozdzielicie towarzystwo do innych klatek popróbujcie takiego ustawienia sił. Dodam, że klatki moich szylek stały blisko siebie i szyle nie tylko sie widziały ale i czuły na pewno, jak widać było to zamało.