Wypuściłam szylki na wybieg.Łatka biegała radośnie.Jak zniknęła mi z oczu to się nie przejęłam, bo zawsze lubiła sie chować.Tam razem ukryła się na zawsze.Weszła (głową w dół) z pudło z odkurzaczem i nie dała rady wyjśc.To trwało może 10 minut od chwili gdy ją straciłam z pola widzenia.gdy ją stamtąd wyciągnęłam jeszcze żyła, ale nie zdążyłam do weta, umarła w drodze.Czuję się jakbym ją zabiła.
Nie potrafię wklejać zdjęć, więc opiszę maleństwo.To było jeszcze dziecko, miała pół roczku.Śliczna mozaika z szarą główka i łatką na tyłku.Wypatrzyłam ją na allegro i przywiozłam z Katowic.Zawsze się o nią martwiłam, bo potrafiła wejść w miejsce, z którego ciężko wyjść.Kilka razy udało mi się uratować, ale wczoraj nie zdążyłam.Do teraz nie mam pojęcia jak ona tam weszła.Miejsca między ścianą a pudełkiem było tyle co między kratami w klatce.To po prostu niemożliwe.Wydaje mi się, że właśnie śni mi się koszmar, ale jak się obudzę to Łateczka przyjdzie na kolana:((((