O nas - użytkownikach > Konkursy

KONKURS Literacki - nadesłane prace.

(1/5) > >>

Andreas:
Tutaj przenosić będziemy zgłoszone prace. Ułatwi to wszystkim zapoznanie się z kolejnymi zgłoszonymi pracami.
Dyskusje na temat opowiadań w wątku ogłoszeniowym konkursu[/b][/size]

====================================================

Praca numer 1 nadesłana przez olek19


"JA I SZYNSZYLKA KRITTERS" [-chomik-]

Ja z moją szynszylką,
najwierniejszą pupilką
swoje towarzystwo uwilelbiamy
w ganianego też się czasami zabawiamy
lecz pewnego dnia Krittersik zaplanował ucieczkę,
stwierdził, że czas na kolejną wycieczkę.
W moim pokoju futryna obgryziona,
a zasłona poszczerbiona.
Rano budzik nie zadzwonił,
bo ktoś wtyczkę z gniazdka wygonił.
Na dywanie wszędzie dziurki,
a z obrusu zostały sznurki.
Lodówka też została odwiedzona,
a sałatka na kolację zjedzona.
Na kanapie również któs się wylegiwał
i w szafie z ubraniami bywał.
Bluzka na przodzie pogryziona
a teraz szynszylka w toalecie siedzi skulona.
W kibelku się wykąpała
i teraz skulona kulka mała,
na moich kolanach się wyleguje
i za cierpliwość i miłość dziękuje.

                                                                                                                                                                                              ALEKSANDRA RUSIN

Andreas:
Praca numer 2 nadesłana przez Zieffka


"Ze złotych myśli Nieszczęśnika-Wacława Wędrowniczka, czyli moja przygoda z szynszylą"

Zbliżał się kolejny deszczowy poranek. Naszej (to znaczy mojej, mamusi i tej okropnej starej panny  klatkę obok) właścicielki nie było już któryś dzień z rzędu. To jej nie pierwsze bezczelne wojaże...Zdarzało się już razy kilka, nie żebym wypominał zaniedbanie futra, no ale takie są fakty. No ale żeby nie popadać w dygresje ciągnące się jak nieświeży rodzynek- była już niedziela, przepadło nam kilka wybiegów. Powoli zacząłem się obawiać jakiegoś zaniku mięśni, ale nie- wszystko działa sprawnie. Całą noc uprawiałem jogging dla formy, więc osobiście byłem bezpieczny o swoją nieskazitelną rzeźbę muskulatury. Nie to co moja mamusia- nażarła się granulatu i siadła kuprem w jednym miejscu się kimnąć. Niestety jej lokalizacja wypadała na „trasie” i kilka razy w nocy w półmroku zapalonej lampki ją szturchnąłem skacząc z półki na półkę. Pofruwało trochę epitetów, że ile to ona mi dopiero futra z tyłka nie powyrywa, ale mamusia jest jak każda mamusia- nie skrzywdzi swego dziubdziusia synusia. O kurcze....ale popadłem w rodzyna..to znaczy w dygresję...Nieważne.
Wracając do sedna- skoro spisuję oficjalny dowód katorgi nudy w klatce, muszę opisać wydarzenia od początku. Wszystko zaczęło się w czwartek. Nie wiem ile to dni temu, bo ja umiem tylko liczyć przy pomocy kulek granulatu, a skoro teraz nie mam ich pod nosem to nie policzę- w końcu ktoś pisze teraz tę skargę, nie? No właśnie. A więc był czwartek. Jak zawsze zbliżały się dni wolne od zajęć wszelakich, czyli raj dla nas jeśli chodzi o wybiegi. Jednak znowu musiał popsuć wszystko ten Wielkolud...on jakoś dziwnie się nazywa...ja nie wiem...właścicielka jakoś dziwnie na niego woła..Kupuś? Dziwnie...nie jestem pewny, bo nasza właścicielka sepleni, ale może po prostu mi się zdaje i wreszcie doceniła wartość bobków? Może postanowiła tak dumnie nazwać swego samca na cześć naszej produktywności? W końcu on się zajmuje jakimiś sprawami związanymi z ekonomią- a my jesteśmy bardzo ekonomiczne. Produkujemy więcej niż zjadamy. Same zalety. No ale wracając, bo znowu w rodzyna popadłem. Przyjechał ten jej samiec, znowu nazwał nas „szczurami”. Potem zobaczyliśmy torbę...dużą torbę...wiedzieliśmy  już, że to zapowiada kłopoty. Na początku bałem się, że znowu mamę mi porwą na jakieś zabiegi, a co gorsza może i mnie. Wpakują do takiej wielkiej i ciemnej torby. Bo ja bardzo nie lubię jak ktoś mnie z klatki wyprasza, bo w końcu jest moja. No nie? Ale tym razem torba była pełna. A to oznaczało, że nasza właścicielka zniknie. A to bardzo niefajnie- bo kto mi pomidorka będzie dawał? No właśnie. I stało się- podeszła do klatek, dała nam po pomidorku, pogłaskała za uchem, coś tam czule powiedziała, zamknęła pokój i wybyła. Nafukałem sobie w eter dla rozładowania emocji. Mama tylko popatrzyła na mnie jak na wykastrowanego furiata i poszła do budki spać dalej. A ja zostałem sam na półce nadęty jak puchaty balonik. Patrzę a z klatki obok gapi się Buba. Posłałem jej wredny wzrok w stylu „i co się gapisz ofutrzony układzie pokarmowy” i zeskoczyłem z półki do mamy.
Następne dwa dni ciągnęły się jak niedosuszony pomidor. Życie straciło smak- też jak pomidor. Ale taki, co za długo leżał na kaloryferze. No i w końcu nastała niedziela- kiedy rano się obudziłem to już wiedziałem.
Bo w nocy miałem sen, taki piękny sen...biegałem po zielonym dywanie pachnącym ziołami i robiłem „mhu-mhu” do pięknych i młodych samiczek. A one tak wokół mnie biegały, tak mi futerko iskały zachwycone tym, jak o siebie dbam. Kiedy obudziła mnie mama pchająca się do wyjścia z drewnianej budki, w której spaliśmy w nocy, byłem oburzony. Przerwała piękny sen. Ale ww końcu to mnie właśnie skłoniło do tego, co zrobiłem. A więc zaczyna się właściwa historia. Z tych straszliwych nudów cały dzień nosiło mnie po klatce. To od tego braku wybiegów. I żadna karuzela tu nie pomoże- tyle wam powiem. Poza tym ja nie jestem jakiś głupi tłuścioch, co ma w miejscu biegać i się cieszyć. W końcu zaczęło się ściemniać na dworze. Przyszła mama naszej właścicielki. A to oznaczało wysyp życiodajnego granulatu i szczęściodajnego pomidora. Najpierw oczywiście odbył się stały pokaz fochów geriatryczki Buby-może jakiś Alzheimer jej już trzaska, a może to po prostu zazdrosna stara baba? Nie wiem...ale wypięła się na pomidorka! Ja zacząłem fukać z mojej klatki, że jak nie ona je tego pomidorka to ja to zrobię. Ale mama naszej właścicielki i nam dała pomidorki. Oczywiście jak się okazało tamta wyschnięta szynszyla potem łaskawie go ruszyła. No skandal tak wybrzydzać. Ale- co tam karmienie. Pani Wanda z nami posiedziała i pogadała. Mówiła o pomidorotyce i o tym co się teraz w rządzie jakimś dzieje, że pogoda też ładna, że jakiś serial leci i musi zaraz iść. Nic nie rozumieliśmy, ale fajnie się tego słuchało. Kiedy już zupełnie straciłem nadzieję, bo widziałem, że Pani Wanda wstaje z kanapy i zaraz sobie pójdzie, stało się coś niemożliwego. Nie domknęła górnej klapki klatki wychodząc. Zostawiła nam wyjście na wybieg na noc? Super! Bardziej nas widocznie kocha niż ta podróżniczka. Drzwiczki okazały się bardzo walecznym przeciwnikiem o dobrym rozmieszczeniu strategicznym. Musiałem najpierw przeciskać się w podwieszonym pod sufitem kaftanie dla fretek. A to z moją muskulaturą łatwe nie jest. Potem wychyliłem łepek przez otwór w kaftanie- no i zobaczyłem wrota do raju. Jednak te wrota trzeba było wyważyć. Trochę moje mocarne łapki musiały się przy tym napracować, ale było warto- udało się po kilkunastu minutach. No i bomba. Wyważyłem. I co? I rodzyn. Bo jak ja mam się wyjść? Moja muskulatura waży, a więc grawitacja jest przeciwko mnie. A fruwać jeszcze nie umiem- ewolucja skrzydeł nie dała. Próbowałem się nadymać i spróbować polecieć jak balonik, ale tylko gazów dostałem. Nie wiem po co przed podróżą granulatu się najadłem. Ale poradziłem sobie- podciągnąłem się na łapkach, potem trochę pomajtałem pupą w powietrzu i tak jakoś wyszło, że wyszedłem. Może my nie mamy skrzydeł do latania tylko pupy? Nie wiem. Muszę to potem zbadać. Ale wracając- byłem na upragnionym wcześniej szczycie klatki i kompletnie nie wiedziałem, co z tym faktem zrobić. Ale bezmózgie futro ze mnie czasem. No ale nic. Zobaczyłem po chwili namysłu znajome szklane póki panelu ściennego. Jedna na wet była na wysokości szczytu klatki. Trzeba było to wykorzystać. Delikatnie przeskoczyłem z klatki na szkło. Potem mały slalom między świeczkami, kilkoma długopisami, zdjęciem właścicielki z Wielkoludem i zeskok na stolik tuż pod półką. Kolba z masłem. Dzieliło mnie już tylko pół metra od podłogi- jeden skok bez spadochronu i było po wszystkim. W powietrzu zdążyłem jeszcze łapkami pomajtać. Pył w futrze, potargał wiatr...no ale wracając- byłem na poziomie „0”. Wtedy uświadomiłem sobie jedną rzecz- mama była nadal w klatce. Nie mogła wyjść. Byłem sam! Bezradny. Podbiegłem do klatki- mama dała mi buzi i powiedziała, że nadszedł już czas, że jestem już dużym szynszylkiem i muszę ułożyć sobie życie, że bała się, że ten moment nadejdzie, że zniknę. To było straszne. Ale musiałem wziąć się w garść (garść futra). Wiedziałem, że ten pokój znam...to moje podwórko. Skoro miałem się ustatkować i poszukać mhu-mhu partnerki ze snów, to musiałem poszerzyć  horyzonty- tam, gdzie tylko futro dosięga. Drzwi były otwarte. Pierwszy raz. Ignorując Bubę i jej atak schizofrenicznej furii w klatce na mój widok, wyskoczyłem za magiczną granicę progu drzwi spoglądając ostatni raz na mamę i jej łzy w oczach. Pokwiliła mi na pożegnanie, a ja odszedłem... Za progiem jednak ukazał się świat wspomnień...przedpokój. Tam biegałem będąc małym brzdącem, kiedy mama dawała mi jeszcze mleko. Ale mimo wspomnień nie było tu nic- puste pomieszczenie, bez żadnej mhu-mhu szynszylki. Rozejrzałem się dalej- drzwi do jednego pokoju zamknięte, do drugiego, na klatkę schodową i do toalety też. Oprócz podwórka pozostała tylko szpara w drzwiach do łazienki i otwarty sekretny pokój. Najpierw łazienka- w końcu tam byłem już kiedyś i to mały teren. Ale tam nie kryła się żadna nadobna dama, tylko mokry dywanik gumowy. Nawet żadnych fajnych gąbek do pogryzienia w zasięgu łapek. Nuda. Trzeba było się wymeldować. Pokicałem do miejsca pełnego nieznanego. Nie lubię tego uczucia, kiedy wchodzi się w nieznane- w brzuchu kręci się z nerwów coś, jakby się miało niestrawność. W pokoju stała kanapa, dwa fotele, biurko i regał. No niby nic groźnego. Ale zanim obadałem sytuację, usłyszałem kroki. Schowałem się za drzwiami. Usłyszałem dwoje człowieków. Jedno poszło do zamkniętego pokoju- otworzyło go i się schowało. Drugie weszło do sekretnego pokoju. Patrzę, a to Pani Wanda. Usiadła na kanapie. Myślałem, że może przyszła znów mi poopowiadać o pomidorotyce. Ale nie zauważyła mnie. Nie chciałem więc jej denerwować. Była bardzo zmęczona. Uznałem, że pomidorotyka może poczekać. Pani Wanda bardzo szybko położyła się na kanapie i zasnęła. Zamknęła niestety wcześniej drzwi do pokoju. Nie zauważyła, że wystraszony uciekłem pod fotel. A w pokoju było ciemno, paliła się tylko lampka nocna. Przez tą noc zdążyłem obadać zawartość pod dwoma fotelami- pełno kurzu o nieznanym składzie chemicznym, długopis, kilka śrub, dwie chusteczki higieniczne, które nadgryzłem ,ale obie obrzydliwie smakowały miętą no i pięć guzików. W końcu pełen odwagi i zmęczenia po wyczerpującej analizie foteloznawczej przemieściłem się pod kanapę. Jednak moje tuptanie musiało obudzić Panią Wandę. Usłyszałem tylko jej zmęczony głos i ujrzałem spod ściany dwie nogi , które nagle znalazły się na podłodze. A więc wstała się przywitać! Szybko wytarmosiłem się okurzony cały spod kanapy i przycupnąłem naprzeciw kanapy się przywitać. Ale Pani Wanda jak mnie zobaczyła to najpierw oczy jej się powiększyły, potem je przetarła, a potem zaczęła jakiegoś Boga wzywać, bo nie upilnowała szynszyli. Nie wiedziałem kim jest Bóg i dlaczego pilnuje szynszyli, ale może majaczyła z niedospania. No ale skoro specjalnie wstała się przywitać to połypałem oczkami do niej zalotnie. Ale ona tylko zawołała co ja tu robię i dlaczego. No ja rozumiem, że taki zakurzony, to może mnie nie poznała, ale powinna wiedzieć, co pod fotelem sobie wyhodowała. Pani Wanda jednak mi nie podziękowała za uświadomienie faktu hodowli kurzu pod fotelami tylko szybko wstała. Ja nie czekałem- skoro mnie nie chcą to wracam pod fotel. A co. Ale Pani Wanda szybko wyszła z pokoju. Aż mnie moje serduszko zabolało. Jest małe jak rodzynek, ale bardzo boli jak jestem urażony. Ale wracając- po chwili Pani Wanda pojawiła się z powrotem. Miała ze sobą torbę pełną smakołyków, granulat i otwarte pudełko zwane transporterem. Położyła je na podłodze, na niej też rozsypała niechlujnie sianko i granulat i położyła się dalej spać po zamknięciu drzwi do pokoju, mówiąc do siebie, że Magda będzie zła. No ja rozumiem- zachwycona obecnością brudnego gościa nie była. Ale to jej pokojowe brudy, a jeszcze popisowy zrobiła specjalnie przy mnie. Się nie dziwę, że taki mech wyhodowała pod fotelami. No ale nic. Pokicałem pod kanapę spać. Jak się obudziłem, usłyszałem szczekanie psa piętro niżej. Po chwili usłyszałem kroki i drzwi otworzyły się. Po zapachu poczułem, kto wszedł. Nasza właścicielka. A już się bałem, że wpadła w takie kłopoty jak ja i się gdzieś zgubiła. Ale nie. Przywitała się z mamą. A potem strasznie krzyczała i płakała. Ale jak zobaczyła, że z zaciekawieniem wychylam nos spod fotela mimo zmęczenia, to uśmiechnęła się tak bardzo, jak nigdy. Przynajmniej ona doceniła moje podróże i wizyty w nowych miejscach- cała się cieszyła z mego widoku. Jednak po chwili zaczęła się stała nasza zabawa- w kowbojów i Indian. Bardzo niefajne. Ja robiłem za Indianina oczywiście. Nie oskalpowała mnie. No ale złapała i związała. W ręcznik. I zaniosła na podwórko. I zobaczyłem mamę. Wiedziałem, że ją rozczaruję. Nie wróciłem z nadobną samiczką a z porażką. No i właścicielką. Ale mama jak mnie już uściskała, kiedy właścicielka nasza mnie wsadziła do klatki, bardzo się cieszyła. Powiedziała, że ważne, że jestem cały. Ja jednak czuję niedosyt, że mhu-mhu samiczki pozostaną tylko w moich snach. Póki co musi mi wystarczyć towarzystwo mamy, która ostatnio nawet przestała na mnie narzekać, sąsiadki z klatki obok, która już na mnie nie szczeka, że obżartuch i obibok i maminsynek jestem. No i naszej właścicielki. Teraz spędza z nami więcej czasu Smile.

Recenzował Wasz Wacław.

Andreas:
Praca numer 3 nadesłana przez Idka

"Co chinchilla robi nocą?"


Obudziły mnie promieni księżycowego słońca....Nie no,poetką nie jestem,więc słodzić wam nie będę!Ot co! A słodzić to można rodzynkami.Noc jest.Nie będę sobie żałować, przejdę się.Oho.Głodna jestem.I co ja biedna mam zrobić,kiedy w misce tylko ten tfu, tfu granulat?Ooo,piasek!Juppii.Zeskoczyć z półki?Skoczyć,czy nie skoczyć?Oto jest pytanie!Ani mi się śni!Zejdę..albo nie,zjadę po tej drabince!A co mi tam? Raz szynszyli śmierć.(<bzzzzzzziummm>)Ha!Ale ubaw!.O! Wreszcie piaseczek...chodź kochanie do mamuni..Hop!O taaak!Mmm...od porządnej kąpieli lepsza byłaby tylko góóóóra rodzynków..Ni, wiem, wiem-marzenie ściętej głowy...No bo przecież jak ja bym miała się mężczyzną podobać z taką tuszą?No ale moja osobista figurka jest nieskazitelna i w ogóle wspaniała....i to futro...takie miękkie..ale...jak na razie żadnych samczyków na horyzoncie nie widać...Ale ze mnie futrzanowato-frędzlowaty szczur kanalarz!Przecież miałam być feministką!Taa!Feministki-Dyskryminacja mężczyzn!No ale...może kiedyś...No ale dajmy spokój moim rozważaniom bo jak to moja Własna Blondi mówi:"głowa mi pęknie".Blondi....hmmm...wszyscy mówią że blondynki są głupie,i te wszystkie dowcipy o nich..Ale nie,ta moja jest zupełnie inna(kliniczny przypadek)NO na przykład wczoraj,biegałam sobie i marzyłam o tym wspaniałym czymś,co tak pięknie pachnie...No wiecie o co chodzi...O właśnie!Suszony mniszek i suszone maliny-wybuchowa i jakże pyszna mieszanka!A więc marzyłam o mniszku i malinach i nagle Blondi kładzie przede mną na podłodze coś zielonego-jak się później okazało to była miska a w środku?Nigdy nie zgadniecie!MNISZEK I MALINY!Skąd ona to wiedziała?DO tej pory się nad tym zastanawiam....Ale dajmy już spokój blondynie, bo mi piasek stygnie!Gorący to on nie był,ale moja pani tak mówi o wodzie.Skoro ona się w niej kąpie,to różnica jest prawie żadna!Właśnie-prawie.Prawie robi wielką różnicę (jednak oglądanie reklam w tym sklepie w którym kiedyś mieszkałam na coś się przydało! )Nie rozumiem,jak można się kąpać w wodzie?Brr...człowieki są takie zacofane...przecież piasek jest o niebo lepszy niż jakaś woda.A poza tym to woda jest do picia! A propos wody-przydałoby się czegoś napić....Gdy szynszyl jest spragniony nie ma  to jak łyk wody na orzeźwienie,a poza tym woda jest niezwykle odżywcza( oho,zaczynam mówić jak ta blondi od zdrowej żywności)Głód,głód,głód!Sam granulat.Co min pozostaje?Znowu pizza!(no u znowu złotowłosa,tym razem powiedziała tak jak uczyła się tego czegoś,zaraz oni (człowiecy) nazywają to chyba rolą).Ale ja nie mam pizzy!Pamiętam jak blondyna dała mi troszkę bułki z tej pizzy-mniammm!Pychota!Ale wracając do jedzenia-jest tylko ten wstrętny granulat...Kiedyś to były czasy...-wisiało koło mojej chatki takie pyszne na drążku,człowieki mówią na to kolba..oj tak.Teraz to jedyne urozmaicenie tego syfu (granulatu)to te suche patyki!I oni chcą żebyś był pieszczochem!Daj pomidora,to może dam ci się pogłaskać,niech stracę...Zjem trochę tego świństwa.Wiecie?Znalazłam sobie nowe hobby-granie na wszystkim!A najlepsze w tym jest to,że Złotowłosa Lafirynda nie może tego znieść!Ha!I dobrze jej tak!Och jak ja lubię jak ona się denerwuje!O! I jeszcze lubię robić jedną rzecz,która bardzo jej nie pasuje!-PORZĄDKI <chochliki w oczach i złośliwy uśmieszek na pyszczku>.Rano w moim pokoju,a raczej naszym, bo muszę się z nią nia dzielić,jest mnóstwo bobków(naturalnie to ona sprząta).Ale wracając do mojej muzyki:gram na prętach,trochę wyobraźni i mamy prawdziwą,rasową gitarę elektryczną.Gram na domku,na tej butli z wodą,którą razem z moją Pancią określamy jako poidełko.Granie na poidełku jest niezwykle praktyczne-gdy gram to w dodatku piję.Proszę.I kto by pomyślał że te zacofane i ze spóźnionym zapłonem łysole z irokezem na głowie mogą takie cudo wynaleźć!Wczoraj w nocy wymyśliłam nowy instrument-mam spory kawałek kory brzozy,chwytam go w zęby i gram nim na mojej gitarze-łapki się nie niszczą.A poza tym gdy się gra łapkami można udawać ze się gra na harfie!Wreszcie znalazłam jakieś racjonalny sposób na wykorzystanie tego niezbyt smacznego kawałka drewna!Teraz sobie trochę pogram...ekchem,ekchem....panie i panowie,granulacie i żwirku,poidełko i misko,domku pozwólcie ze zagram wam moją najnowszą piosen.....O nie! Blondi wstała!I koniec zabawy!Eee..tam zagram Wam jutro!Idę spać!Oo! A co to takiego?Drzwiczki klatki otworzyły się a pojawiła się ta łysa ręka Lafiryndy!Ale zaraz, zaraz....Coś czerwonawo-fioletowego leży w jej łapie!To pachnie jak.....winogronko!A co mi tam?Spanko może poczekać!Aaaaaaa....

¬ródło:Sekretny Pamiętnik Panny Fifki, w języku Chinchillowym,tłumaczyła: Oliwia W.

Andreas:
Praca numer 4 nadesłana przez Ela Pietka

Duszkowe wakacje
Tak kochani - mamy wakacje !! Słońce, upał, woda, piasek - bleeee !! Nic co by porządne szynszyle lubiły !! No nie, przesadzam - piasek lubimy. Bo ja teraz wogóle to mam prywatną plażę - nasza kula z piaskiem stoi na środku takiego czegoś, co ludzie nazywają "pojemnikiem na pościel", a które moja Pani przerobiła na mini-plażę szynszylową. Polega to na wysypywaniu starszego piaseczku na dno tego "pojemnika". W kuli jest ozywiście najświeższy piaseczek, ale jak kula jest zajęta, to można się kąpac lub wylegiwać obok. O. To się nazywa dbanie o komfort psychiczny łogona. No i wogóle - mamy prywatny huragan - to jest - no ten - o - wiatraczek !! Pani codziennie rano daje nam świeżą wodę, migdałka - no może za niewielką opłatą, czyli miniduźdaniem nas totalnie zaspanych puffatych jak to Pani mówi. Potem zasłania roletę - taką ładną, pomarańczową - specjalnie dla nas kupioną. Pokój wtedy jest w takim pieknym pomarańczu jak zachód słońca. Taaak. Wtedy w świętym spokoju i chłodku leże sobie kopytami, ekhm, pardon - łapeczkami do góry. Pani nazywa tę pozycję - "na plaskacza" - uwalam się też na "sfinksa". nooo wtedy to Pani pieje z zachwytu. A uwalam się gdy sie zmęczę - czyli w klateczce, porządnie - na półeczce, na środku pokoju, a ostatnio jako strażnik tego - eee - dziewictwa moich sąsiadek Smile Jest jeszcze pozycja na surykatkę - czyli wiem, że coś się dzieje, wystawiam łepek z domku, nasłuchuję, ale uszka mam złożone i totalnie śpię. Wrażenie robię. Dobre. He he. Aaaa no i jeszcze jak rano zrobię porządki, bo wiecie - musze mieć białą podłogę, jakem biały szynszyl - to wtedy uwalam się na boczku. Pani wtedy mówi Panu, że się przewróciłem i coś tam że niestabilny jestem. No sam nie wiem czemu ....
Ale generalnie bez względu na przyjętą pozycję jest mi gorącooo !! Najchętniej zdjąłbym futerko, ale cholercia - nie moge się doszukać końcówki suwaka. Myślę, że nawet dziewczynki - moje sąsiadki wybaczyłyby mi mały negliż. Nooo - ja oczywiście - "dla dobra sytuacji" tez chętnie bym sobie popatrzył. no bo wyobraźcie sobie - zdjąć futerko, tylko ogonek zostawić. Bo przecież te temparatury tyo zupełnie nie wakacyjne są. Nosz ciepła migdałówka i spocone szynszyliczki Sad Migdałówka powinna być schłodzona !! Naparstek należy najpierw włożyć do zamrażalnika i odpowiednio oszronić. Potem dopiero podawać. Z dobrze przygotowanym migdałem. Najlepiej takim okolonym daktylkiem. O. Jutro na kolacje poproszę !!
Bo dziś wieczorem zajęty jestem. Pani idzie na basen - może i mnie weźmie ?? Jak sądzicie - takie fajne to musi być - mnóóóóstwo piasku. i to schłodzonego !! Że co ?? Że niby ludzie sie kąpią w mokrym ?? W wodzieeee :O - niemożliwe !! przecież wtedy futerko jest takie mokre i takie ciężkie. A. Prawda - oni są wybrakowani i nie mają futerka. Biedacy.
No dobra kochani - upał straszny, klawiatura bez klimatyzacji i lapki mi już spuchły. Wracam do domciu. Tak - uwalić sie na boczku. Zasłużyłem, no nie ;) ?? !!
Wasz Duchu

Andreas:
Praca nr 5 nadesłana przez justa

 <Mikuś>

Raz do domu wracam późno,
A tu w klatce strasznie pusto!
Tam gdzie zawsze Mikuś siedzi
Teraz leżą tylko śmieci.
Obszukawszy dom pięć razy
Myślałam, że już nie zobaczę tej małej zarazy.
Zrozpaczona siadłam na pufie
I nagle coś w łazience łupnie.

Zerwałam się szybko na równe nogi,
Aby zobaczyć któż to tak psoci.
Dopełzawszy do łazienki
Zakończyły się me męki,
Bo przy pralce, pod ubraniem
Mikuś zrobił swe posłanie.
Od razu wzięłam go na ręce
By przytulić, choć troszeczkę.

Moja szylka bardzo mała
W każdym calu doskonała
Już uciekać mi nie będzie
Bo klatkę ma zamykana na kłódeczkę.

                                               Justa Rz.         xDD

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej